sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział I

Od godziny siadam, by po chwili znów wstać i zacząć krzyczeć na Luke’a. Jakim trzeba być kretynem, żeby grzebać w cudzych rzeczach. Mam ochotę zrobić mu krzywdę, naraził się na niebezpieczeństwo. Czy on zapomniał, że Dowódcy szczególną uwagę zwracają na ludzi z rodzin, gdzie jedna osoba ma dostęp do informacji nie dla wszystkich obywateli. Jego dom może być nafaszerowany kamerami, podsłuchami i innymi rzeczami, których działania nie koniecznie rozumiem.
Nie wytrzymałam tego napięcia i popłakałam się. Podeszłam do bruneta i uderzyłam go w pierś.
- Czemu do cholery jesteś takim idiotą?! Nie zależy ci na życiu? –krzyknęłam.
Luke nic nie mówił, po prostu otarł mi łzy. Robił to delikatnie, jakby bał się, że gdy zbyt mocno dociśnie palce, rozpadnę się w pył.
- Mia, to jest coś niezwykłego. Musisz to wiedzieć, to pokazuje, że rząd wcale nie jest taki dobry i ... – przerwałam mu.
- Zamknij się – warknęłam. – Jeszcze jedno słowo, a twój ojciec o wszystkim się dowie. Trudno stało się i czasu nie cofniemy.
- Nawet bym nie chciał. Teraz wiem wszystko.
- A ja bym chciała i jeszcze przy okazji walnąć cię na zapas w ten pusty łeb. Masz ukrywać to co wiesz. Nikomu nie mówić, powiesz...
- Powiesz o jedno słowo za dużo, a ludzie się do myślą i cię zniszczą – zaczął mnie przedrzeźniać.
- Wiesz co? Mam cię dość. Ja próbuję ci pomóc, wyciągam do ciebie pomocną rękę, a ty mnie olewasz. Nie mam zamiaru się z tobą męczyć. Cześć. Odezwij się jak zmądrzejesz.
- A ty się odezwij jak uświadomisz sobie, że nie jesteś wszechwiedząca. Jesteś pustą lalą, która ma wszystko dzięki ojcu ministrze! Jesteś jak te wszystie inne laski, które udają jakie to są święte a wiadomo co robią, gdy zajdzie słońce! – Wytrzeszczył oczy i zakrył usta dłonią, jednocześnie kręcąc głową.
Zranił mnie, po raz pierwszy w życiu mnie zranił. Zawsze mnie wspierał, bronił przed hienami w szkole. Nie pozwalał mnie krzywdzić. A teraz on sam to zrobił.
- Mia... Mia, nie uciekaj. Proszę zostań. Przepraszam, coś mnie opętało, ja nie wiem czemu to powiedziałem. – Chłopak trzymał mnie za ramię i nie chciał puścić.
- Zostaw mnie. Nie chcę cię na razie widzieć. I puść mnie – Wyszarpnęłam rękę.
Spojrzałam na niego i mając łzy w oczach wyszłam z jego posiadłości. Na chwilę cofnęłam się jednak by powiedzieć mu pewne zdanie:
- Chciałam cię uratować.
Zaraz po tym odkręciłam się i poszłam w stronę samochodu. Spojrzałam na kopułę. Wydawało mi się, że coś błysnęło. Chyba tylko ślepnę, niemożliwe, żeby kopuła błyskała. Aczkolwiek niemożliwe było także to, żeby Luke nazwał mnie puszczalską. Miałam tylko jednego chłopaka, w dodatku rzuciłam go po tym jak próbował się do mnie dobrać. Mój przyjaciel wiedział o tym, wiedział jak przez to cierpiałam, a teraz mówi mi takie rzezcy? Tak się nie robi. Tak nie robi przyjaciel.
Wsiadłam do auta i wracając do domu myślałam o tym co dziś się dowiedziałam od najbliższej mi osoby. Nie mogę pokazać się w domu ze łzami w oczach, bo ojciec nasłał by na bruneta żołnierzy. W końcu córeczki tatusia nie wolno krzywdzić, a ten zaufany to zrobił. Bardzo cierpiałam przez to co Luke mi powiedział, zawsze się kłóciliśmy o szperanie w rzeczach pana Clearwatera, ale nigdy nie tak jak dzisiaj. Nie mogę przekreślić tej przyjaźni od tak, ona trwa od dziesięciu lat. Muszę mu wybaczyć, lecz nie teraz. Za jakiś czas, jak ochłonę.
Podjechałam pod ogromny ceglany dom, filary podpierały balkon, na którego barierkach znajdowały się różne marmurowe figurki. Do środka prowadziła ścieżka wytyczona między krzewami i kwiatami. Dalej były marmurowe schodki, które prowadziły na taras. Był tam mały wiklinowy stolik z kompletem foteli i sofy. Gdzie nie gdzie stały pokaźnych rozmiarów zielone rośliny. Niektóre z nich miały na sobie małe, różowe kwiatuszki. Podeszłam do kilkumetrowych ręcznie rzeźbionych drzwi i przekręciłam gałkę. Weszłam do środka i zaraz zdjęłam płaszcz, który zgarnęłam z samochodu. Powiesiłam go na wieszaku przy wejściu.
- Wróciłam!
- Zauważyłem córciu – usłyszałam wiecznie oschły głos ojca. – Co tam u Luke’a?
- Wszystko okay – odparłam z zaciśniętym gardłem. – Wiesz, ja już pójdę do siebie, nie spałam dobrze tej nocy. Pójdę się zdrzemnąć.
Bez czekania na odpowiedź taty wbiegłam do ciemnych dębowych schodach. Chwilię później byłam u siebie w pokoju. Był on zwykły. Drewniane ściany u dołu, w góry bordowa tapeta w kwiaty. Wszędzie walały się książki i ubrania. Podeszłam do szafeczki i zapaliłam świeczki, które się na niej znajdowały.
Co mam zrobić? Luke to mój przyjaciel, jeszcze nigdy się na nim nie zawiodłam. Zawsze mówił mi prawdę, więc po prostu powiedział to co o mnie sądzi. Nie wiedziałam, że tak o mnie myśli. Ja nigdy bym go w ten sposób nie obraziła. Po za tym nigdy nie poszłam z żadnym chłopakiem do łóżka, żeby nie było, z dziewczyną także.
Nagle usłyszałam pluskwę. Spodziewałam się kogo głos w niej usłyszę. Mimo wszestko odebrałam.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam. Nie chciałem cię zranić. Jesteś dla mnie najważniejsza i nie mam pojęcia czemu to powiedziałem. Wiem, że taka nie jesteś, wiem jak łatwo cię zranić. Mia, wybacz.
- Luke, nie chcę w tej chwili z tobą rozmawiać.
- Mała, no co ty? Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła? – Jestem pewna, że usłyszałam jak chłopak załkał.
- Daj czas, nie nalegaj.
- Dobrze, chcę ci tylko powiedzieć, że to co znalazłem dotyczy... – ponownie mu przerwałam.
- Luke! – wydarłam się. – Mam dość tego, że nie potrafisz uszanować mojego zdania i próśb! To nie jest trudne! Nie chcę na razie z tobą rozmawiać i nie drąż tego tematu, bo naprawdę skończysz z kulką w łbie.
Wściekła rozłączyłam się. Miałam dość tego człowieka, choć mimo wszystko bardzo żle czułam się z tym, że tak na niego naskoczyłam. Miałam ochotę czymś walnąć i rzeczywiście wzięłam do ręki kryształowy wazon i już miałam cisnąć nim w ścianę, gdy usłyszałam kobiecy głos.
- Mia, co ty robisz? Wszystko w porządku, usłyszłam krzyki, więc...
- Wynoś się stąd, Margaret – rzekłam do gosposi nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Od dawna mam z nią na pieńku. Naprawdę nie lubię tej baby, wtrąca się w nie swoje sprawy i jest bezczelna. To tylko nędzna sprzątaczka, nie ma prawa wpychać tego swojego długiego nochala w moje życie.
- Ale panienko, dlaczego tak się zachowujesz? To nieprzystoi – strofowała mnie.
- Jakim prawem zwracasz mi uwagę? – warknęłam. – Jesteś nikim, co osiągnęłaś? Gówno, jesteś tylko sprzątaczką z wybujałym ego. Jeszcze raz wleziesz w życie mojej rodziny z butami to wyleję cię z roboty.
- Ciągle wyrzucasz mi to co stało się z twoją mamą panienko. To nie moja wina, przyrzekam.
- Wyjdź.
Margaret tylko westchnęła i wyszła z mojego pokoju cicho zamykając drzwi. Każdy kto jej nie zna nie potrafi zrozumieć mojej niechęci do tej hiszpanki. ,,W końcu to miła, starsza kobieta’’ cytując Luke’a. To ona spowodowała, że moja matka została zamordowana, to ona zesłała na nią żołnierzy. Ojciec nie chciał mi uwierzyć, powiedział że to głupota mojej rodzicielki zainicjowała jej śmierć. To nie prawda! Pamiętam jak podejrzewałam ojca i Margaret o romans. Sądziłam, że mama popełniła samobójstwo, dopiero po jakimś czasie, gdy dowiedziałam się, że zginęła wraz z matką Luke’a uświadomiłam sobie co chciały zrobić. Chciały opuścić kopułę. Obawiam się, że Luke też będzie chciał to zrobić, a przecież wszystko robimy razem. Co za tym idzie? Nie tylko brunet opuści to miejsce. W końcu tradycji musi stać się zadość. Nawet jeśli jeszcze raz tak mnie zrani to i tak się przyjaźnimy, więc oboje trzymamy się razem.

 Tak chciał Bóg, tak chciał los, tak chcieliśmy my. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz