niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział III

Wybaczcie mi długą nieobecność. Nie mam nic na swoje usprawiedliwie. Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodoba.




            Leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit. Wypatrywałam choć by jednej niedoskonałości, niestety bezskutecznie. W pewnej chwili usłyszałam zduszony krzyk Margaret. Wyszłam, żeby zobaczyć czy już umiera czy może powinnam jeszcze poczekać na ten zbawienny dzień. Jakież było moje zaskoczenie, gdy podchodząc do barierki stanęłam za jednym z filarów i wychyliłam się lekko, by spojrzeć na to co odbywało się na dole. To mój ojciec z wściekłością wypisaną na twarzy mówił coś zajadle do gosposi. Jedną z rzeczy różniących mnie od taty jest zdenerwowanie. On zaczyna robić się czerwony i wścieka się jak mało kto, przy tym nie raz zdarzyło mu się użyć przemocy – jednak nigdy nie podniósł na mnie ręki. Ja natomiast podczas wzburzenia na zewnątrz byłam oazą spokoju. Jeśli podczas kłótki dodatkowo zacznę się uśmiechać to mój przeciwnik może szykować się do ucieczki.
- To nie byłam ja! – krzyk kobiety rozniósł się po całym domu. – Jestem pewna, że to ta wstrętna dziewucha. Ona mnie nie znosi, uprzyksza mi życie. Mia nadal uważa, że ja jestem winna śmierci jej matki!
Ojciec chyba nie mógł tego słuchać, bo położył dłonie na twarzy i na chwilę odszedł znikając z pola widzenia.
- Obraź moją córkę ponownie, a powiem, że jesteś niespełna rozumu. Wiesz chyba co za tym stoi.
Na twarzy Margaret pojawiło się przerażenie. No tak, wydostanie się spod kopuły to skazanie się na śmierć. Przyszli lekarze przygotowywani są do tego by opuścić bezpieczne miejsce. Osoby nie przystosowane nie poradzą tam sobie. A w sumie, może trzeba trochę pomóc wydostać się staruszce z tego miejsca.
- Wstydź się Harry. Pomagałam ci pozbierać się po śmierci twojej żony, a ty tak mi się odwdzięczasz? Co by powiedzała twoja matka?
- Nie cofaj się kilka lat do przeszłości, bo to na nic ci się nie zda – warknął ojciec.
Nagle zadzwonił dzwonek do drzwi, właściciel domu poszedł je otworzyć. Za nimi stał mój przyjaciel Luke. Patrzył się na ojca tym swoim smutnym wzokiem jakie zawsze kierował w stronę dorosłych. To był jego sposób na zdobycie łask starszego pokolenia. Często się z tego śmiałam, ale to wychodziło. Chłopak praktycznie za każdym razem dostawał to co chciał.
- Dzień dobry, ja do Mii. – Brunet uśmiechnął się.
- Cześć. Proszę wchodź. – Przepuszczając chłopaka obrócił się tak, że widział jak Margaret próbowała po cichu się ulotnić. – Ty zostajesz! Nie do ciebie chłopcze, leć do niej. Mia jeszcze śpi, więc mógłbyś już ją obudzić.
- Oczywiście.
Clearwater wchodząc po schodach widział mnie i patrzył z ironicznym uśmiechem oraz podniesioną brwią. Spojrzał na dół, by po kryjomu do mnie dojść. Choć wyraźnie powiedziałam mu, że nie chcę go jeszcze widzieć ten przyszedł. Uklęknął obok mnie i przepraszał. Powiedziałam, że nie jestem zła, ale dopiero gdy go przytuliłam uwierzył.
- Dlaczego siedzisz tu ukryta? – zapytał szeptem.
- Podsłuchuję – zaśmiałam się.
- Mia, to niekulturalne. Gdzie zachowanie godne córki tak wysoko postawionego człowieka? – mówił poważnym tonem, lecz wesoły blask w oczach go wydał.
- Zniknęło. Luke, bo ty nic nie wiesz! Chodź, muszę ci wszystko powiedzieć.
Gdy nikt nie patrzył wstaliśmy i dumnym krokiem poszliśmy do biblioteki. Pomieszczenie to było chyba największym i najpiękniejszym pokojem w tym domu. Niedługo potem weszliśmy do wąskiego, aczkolwiek wysokiego korytarzyka, który ukryty był między najbardziej oddalonymi regałami. Po chwili naszym oczom ukazały się machoniowe schody, prowadzące do małego balkoniku. Był on tak wysoko, że podskakując mogłam dotknąć opuszkami palców fresku znajdującego się na sklepieniu biblioteki. Usiadłwszy na podłodze zaczęłam mu opowiadać wszystko co wydarzyło się w nocy.
- Byłam przerażona, ale ojciec podejrzewa Margaret. To dlatego dziś patrzył na nią tym okropnym wzrokiem. Sama się go bałam.
- To było nie rozsądne. Mogło ci się coś stać, mogli cię rozpoznać i co wtedy?
Ten chłopak naprawdę się o mnie martwił. Chyba wrócił mój kochany Luke. Spojrzałam na niego z lekko uniesioną brwią i politowaniem w oczach, choć tak naprawdę wiedziałam, że chłopak miał rację. Bardzo liczyłam się z jego zdaniem, nawet po naszej kłótni zastanawiałam się, czy faktycznie jestem tak paskudną osobą jak mówił. Mimo, że mnie za to przeprosił i widziałam jak bardzo żałuje za swoje czyny po prostu nie mogłam tego zapomnieć. No nie dało się.
- Nie przesadzaj – mruknęłam wiedząć, że nie przesadza. Niestety wrodzona duma nie pozwalała mi na przyznanie mu racji. – Jest okay, serio Luke.
Na chwilę między nami nastąpiła głucha cisza, przerywana jedynie cichym tykaniem zegara. Widziałam jak mojego przyjaciela korci bym powiedziała mu nieco więcej o żołnierzach. Bałam się jednak, że zagalopuję się i nawet nie zauważę kiedy znajdę się nad przepaścią popychana przez wiadomości znane tylko Luke’owi i jego ojcu. Może to głupie z mojej, ale postanowiłam na chwilę zignorować moją chęć walki o ,,czyste’’ życie.
- Co chcesz wiedzieć?
Ten tylko się uśmiechnął.
- Nic nie musisz mówić, sam wiem co obecnie się dzieje. Widziałem na filmach nagranych przez ojca. Ale skoro nie chcesz wiedzieć, to...
Przerwałam mu, wiem, że to cholernie niekulturalne, ale nie mogłam czekać. A może mogłam tylko śmierć powoli zaczęła wyciągać po mnie swoje łapska.Widziałam jak wyłaniają się zza przepaści.
- Tylko trochę, drobna wiedza jeszcze nikomu nie zaszkodziła.
- Mia, czy to...? A w sumie, walić to! – rzekł trochę niewyraźnie przez pocieranie nosa dłonią w czasie mówienia. – Na tych nagraniach ojciec mówi, że jest wojna, a jego słowa potwierdzane są, przez kilka... Jak oni się nazywali no?
- Grupa? – pokręcił głową. – Armia? Oddział?
- Bingo! Oddziały, wiele oddziałów wyjeżdżają w czasie nocy z miast. Z filmów ojca wynika jednak, że im bliżej końca kopuły, wojsko ujawnia się nawet za dnia.
- Coś musi się dziać? Ale gdyby to była wojna to wszyscy byliby powiadomieni.
- Chyba, że boją się, że naród postanowi wszcząć bunt i wiadomo jakie skutki to pociągnie za sobą. To straszne, ale prawdziwe, kochanie.
Przez chwilę siedziałam w ciszy i przyglądałam się jedynie swoim dłoniom. To by oznaczało, że mój ojciec jest takim samym sukinsynem jak dawni rządzący, jednak wiem, że on taki nie jest. Nie przyjęłam tego do wiadomości, że mój tata może rozpoczynać wojnę. Z pewnością zauważyłabym, że jest coś nie tak, ujawniłby się. Nigdy nie miał przede mną tajemnic. Chyba, że ta wstrętna Margaret... Może ona zmusza ojca do milczenia, wiem jaka potrafi być przekonująca.
- Nie myśl teraz o Margaret – odezwał się Luke patrząc mi prosto w oczy, aż miałam nieodpartą ochotę odwrócić wzrok.
- Skąd wiesz o kim myślę? Czytasz mi w myślach?
- Zawsze jak o niej myślisz czy mówisz jesteś cała czerwona i wbijasz paznokcie w dłonie.
Dopiero zauważyłam, że faktycznie wbijałam paznokcie w skórę. Zrobiły mi się nawet półkoliste wgłębienia.
- Chyba na tym powinniśmy zakończyć naszą rozmowę o tym czego się dowiedziałeś. – Patrzyłam jak odgarnia włosy z twarzy. Robił to z gracją, chwila! Co ja przed momentem pomyślałam? Mia, wstydź się – naskoczyłam na samą siebie. Tak nie wolno, to twój przyjaciel. Ale bliski, znany od wielu lat. Zawsze był przy tobie. To i tak przyjaciel.

Nie mogę myśleć o tym, że ręce Śmierci są coraz bliżej. Nie mogę, muszę uciec i chyba powinnam się wycofać. Tak więc: Żegnaj Śmierci! Niczego więcej nie chcę wiedzieć. 

środa, 15 kwietnia 2015

Rozdział II

Siedziałam na strychu, ukryłam się za jakimiś starymi kartonami. Wszędzie było pełno kurzu, jedyne co ujawniało miejsce mojego skrycia były ślady butów na drewnianej podłodze. Oparłam czoło o szybę w oknie przez, które wyglądałam. Potarłam dłońmi ramiona, gdyż tu, na górze było bardzo zimno. Od czasu uświadomienia sobie, że nie ważne co Luke zrobi ja pójdę za nim przestałam myśleć o tym co mi zrobił. Przez cały wieczór układałam plan wyrzucenia Margaret z pracy. Nie chciałam jej w tym domu, jak to mówi Catlin, obecność osoby nielubianej powoduje złą enegię. Nie mam pojęcia czemu przyjaźnię się... Wróć! Przyjaźń to za duże słowo. Jesteśmy dobrymi koleżankami od co najmniej pięciu lat. Nie jest materiałem na przyjaciółkę, gdyż jest potworną plotkarą i kłamczuchą. W dodatku raz jest przyjaciółką twoją, a za chwilę moją, następnie jego, potem jej, by później znów być twoją. Tacy ludzie nie są lojalni w stosunku do kogokolwiek. Catlin to dzieczyna szalona, sprzedałaby matkę na straganie, wzięła kasę i uciekła na Malediwy zanim ktokolwiek by zauważył. Jest dobrą znajomą, ale tylko do pogadania o chłopakach, lakierach do paznokci i ciuchach. Mój ojciec nie potrafi zrozumieć czemu się z nią zadaję, był świadkiem tego ile razy ją przeklinałam i próbowałam rzucić klątwę na nią i jej rodzinę. Jedynym wyjaśnieniem mojego zachowania jest to, że byłam wtedy głupim dzieciakiem. Pamiętam jak z Lukiem dokuczaliśmy jej w szkole i po zajęciach. Zapraszaliśmy ją na urodziny, by po chwili mówić, że może przyjść sama, bez swojej siostrzyczki, bo są nie do zniesienia. Ugh, jak ja nienawidzę tego bachora.
Przestałam myśleć o tym co było między mną a moją znajomą. Zaczęłam patrzeć na ustawione naprzeciwko mojego domu budynki Ministerstwa. To tam pracował mój tata. W kraju jest tylko pięciu ministrów. Nie mają przydzielonej funkcji, a może mają tylko ci ludzie w rządzie o tym wiedzą? A może powinnam zainteresować się tym co przekazuje prasa? Tak, to chyba dobry pomysł.
Patrzyłam na białe budynki otoczone monumentalnymi filarami. Przed Ministerstwem stał ogromny pomnik ukazujący dwójkę mężczyzn ściskających sobie dłonie. Z podstawy budowli wypływała włąskim strumieniem woda do umieszczonej poniżej fontanny. Nagle mój wzrok powędrował w stronę ukrytych za drzewami budynków Instytucji Do Spraw Bezpieczeństwa. Wtedy zobaczyłam coś czego nie mogłam zobaczyć. Zauważyłam żołnierzy pochylonych lekko do przodu z karabinami skierowanymi na ziemię. Co się tu dzieje? Armia jest używana tylko w sprawach wojny i konfliktów. Nie widziałam dokąd ci ludzie biegną, w oczy rzuciły mi się tylko czarne wojskowe auta wyjeżdżające z posesji Instytutu. Tam musieli siedzieć pozostali członkowie armi, tylko gdzie oni jadą?
- Boże, czy to wojna? – zapytałam sama siebie. Siedziałam zdębiała i patrzyłam na to co działo się za oknem. W pewnym momencie z auta wyszedł jakiś mężczyzna. Mimo ciemności panującej na ulicy widziałam, że ma beret skierowany w lewą stronę. To generał. Wtedy stało się coś czego nigdy nie zapomnę. Facet włączył latarkę i zaczął świecić w różne strony, jakby sprawdzając czy są tu cywile, którym zakazane było oglądanie tego wydarzenia. Po chwili mężczyzna zaświecił w okno mojego domu. W okno, przy którym siedziałam. Nagle wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Ja padłam na ziemię, przekręcając boleśnie nadgarstek, by następnie zacząć czołgać się w głąb pokoju. Gdy uznałam, że już mnie nie widać wstałam i uprzednio otwierając drzwi wybiegłam na schody. Na dosłownie kilka sekund zatrzymałam się, zdjęłam buty i przemykając obok pokoju należącego do Margaret podrzuciłam je jej. Zatrzymałam się na chwilę przy ścianie i trzymając dłoń na klatce piersiowej głośno i łapczywie łapałam oddech. Czułam, że zaraz w moim domu pojawi się stado żołnierzy i że muszę coś wymyśleć, bo inaczej nawet ojciec mnie nie uratuje. Postanowiłam zaryzykować i położyć się do swojego łóżka, aby udawać, że śpię. Nie wiem jak długo to wszystko trwało, lecz zdążyłam tylko przykryć się kołdrą i usłyszałam dzwonek do drzwi. Chyba stanęło mi serce. Przekręciłam się na drugi bok i starałam się jak najardziej sprawiać wrażenie pogrążonej w głębokim śnie. Było to trudne, gdyż ciąge powieki mi latały i oddech był nieregularny. Z drugiej strony mogę udawać, że śni mi się koszmar i wyjdę z pokoju przerażona, by iść do taty, a wtedy generał uwierzy, że to nie ja byłam na strychu. Nie słyszałam rozmów, ani otwierania drzwi. Bałam się jak cholera, ale co mogłam zrobić? Odechciało mi się udawać wystraszoną z powodu koszmaru sennego, więc starałam się usnać na prawdę. Nie myślałam wtedy logicznie, ale po chwili uspokojenia i przekierowania myśli na inny temat stałam się śpiąca. Niestety, usłyszałam otwierane drzwi do mojego pokoju i przez powieki ujrzałam błysk światła.
- Mia śpi – usłyszałam cichy głos mojego ojca. On na pewno wierzył, że śpię. - Była dziś bardzo poddenerwowana, cały dzień siedziała w swoim pokoju. To nie była ona. Mogę pana zaprowadzić jeszcze do pokoju naszej gosposi.
- Tak, poproszę. Musimy zabrać ze sobią osobę, która to widziała. Chyba rozumie pan dlaczego? – to był wyjątkowo gruby i nieznoszący sprzeciwu głos. To chyba był generał, musiałam udawać, że śpię, ale serce coraz mocniej mi biło, było mi gorąco, aż w końcu wydałam z siebie zduszony dźwięk przerażenia.
,,No to klapa” – pomyślałam.
Musiałam coś zrobić, jedyne co przyszło mi do głowy to rzucenie się na łóżku i płacz. A że zawsze będąc wystraszoną płaczę to było łatwe.
- Przepraszam pana, ale chyba śni jej się coś strasznego. Niech pan na chwilę wybaczy. – Wiedziałam, że ojciec zaraz będzie mnie budził, więc znów coś wyjąkałam. – Kochanie, obudź się. To tylko zły sen. Mia, otwórz oczy.
Szarpnęłam się jeszcze raz i lekko uchyliłam powieki. To spowodowało jeszcze większy napływ łez.
- Mama – wyszeptałam.
- Och, skarbie. Wszystko dobrze, to tylko zły sen, nic więcej. – Widać było, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy zawołał go mężczyzna stojący w drzwiach.
- Pragnę dotrzeć do sprzątaczki.
Mój ojciec tylko kiwnął głową, po czym ucałował mnie w czoło i przykrył kołdrą.
- Śpij, Mia, śpij.

            Od czasu wyjścia taty i generała z mojego pokoju nic nie słyszałam. Mój rodzic także do mnie nie przyszedł. Rano na pewno wszystko mi opowie, musiałam tylko udawać, że  nie wiem o co chodzi. Pilnować się, by przez przypadek się nie wydać. To było trudne, ale trzeba było trzymać się planu. Tamtejszego wieczora nawet nie przyszło mi na myśl, że to co obecnie dzieje się w Ameryce wie Luke. Zapomniałam na amen o tym co wyczytał i przesłuchał. Nie pamiętałam o tym wieczorem, rano przez czyste nie pilonowanie swojej osoby coś się wydarzyło. Coś nad czym powinnam była zapanować, niestety tego nie zrobiłam.  

sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział I

Od godziny siadam, by po chwili znów wstać i zacząć krzyczeć na Luke’a. Jakim trzeba być kretynem, żeby grzebać w cudzych rzeczach. Mam ochotę zrobić mu krzywdę, naraził się na niebezpieczeństwo. Czy on zapomniał, że Dowódcy szczególną uwagę zwracają na ludzi z rodzin, gdzie jedna osoba ma dostęp do informacji nie dla wszystkich obywateli. Jego dom może być nafaszerowany kamerami, podsłuchami i innymi rzeczami, których działania nie koniecznie rozumiem.
Nie wytrzymałam tego napięcia i popłakałam się. Podeszłam do bruneta i uderzyłam go w pierś.
- Czemu do cholery jesteś takim idiotą?! Nie zależy ci na życiu? –krzyknęłam.
Luke nic nie mówił, po prostu otarł mi łzy. Robił to delikatnie, jakby bał się, że gdy zbyt mocno dociśnie palce, rozpadnę się w pył.
- Mia, to jest coś niezwykłego. Musisz to wiedzieć, to pokazuje, że rząd wcale nie jest taki dobry i ... – przerwałam mu.
- Zamknij się – warknęłam. – Jeszcze jedno słowo, a twój ojciec o wszystkim się dowie. Trudno stało się i czasu nie cofniemy.
- Nawet bym nie chciał. Teraz wiem wszystko.
- A ja bym chciała i jeszcze przy okazji walnąć cię na zapas w ten pusty łeb. Masz ukrywać to co wiesz. Nikomu nie mówić, powiesz...
- Powiesz o jedno słowo za dużo, a ludzie się do myślą i cię zniszczą – zaczął mnie przedrzeźniać.
- Wiesz co? Mam cię dość. Ja próbuję ci pomóc, wyciągam do ciebie pomocną rękę, a ty mnie olewasz. Nie mam zamiaru się z tobą męczyć. Cześć. Odezwij się jak zmądrzejesz.
- A ty się odezwij jak uświadomisz sobie, że nie jesteś wszechwiedząca. Jesteś pustą lalą, która ma wszystko dzięki ojcu ministrze! Jesteś jak te wszystie inne laski, które udają jakie to są święte a wiadomo co robią, gdy zajdzie słońce! – Wytrzeszczył oczy i zakrył usta dłonią, jednocześnie kręcąc głową.
Zranił mnie, po raz pierwszy w życiu mnie zranił. Zawsze mnie wspierał, bronił przed hienami w szkole. Nie pozwalał mnie krzywdzić. A teraz on sam to zrobił.
- Mia... Mia, nie uciekaj. Proszę zostań. Przepraszam, coś mnie opętało, ja nie wiem czemu to powiedziałem. – Chłopak trzymał mnie za ramię i nie chciał puścić.
- Zostaw mnie. Nie chcę cię na razie widzieć. I puść mnie – Wyszarpnęłam rękę.
Spojrzałam na niego i mając łzy w oczach wyszłam z jego posiadłości. Na chwilę cofnęłam się jednak by powiedzieć mu pewne zdanie:
- Chciałam cię uratować.
Zaraz po tym odkręciłam się i poszłam w stronę samochodu. Spojrzałam na kopułę. Wydawało mi się, że coś błysnęło. Chyba tylko ślepnę, niemożliwe, żeby kopuła błyskała. Aczkolwiek niemożliwe było także to, żeby Luke nazwał mnie puszczalską. Miałam tylko jednego chłopaka, w dodatku rzuciłam go po tym jak próbował się do mnie dobrać. Mój przyjaciel wiedział o tym, wiedział jak przez to cierpiałam, a teraz mówi mi takie rzezcy? Tak się nie robi. Tak nie robi przyjaciel.
Wsiadłam do auta i wracając do domu myślałam o tym co dziś się dowiedziałam od najbliższej mi osoby. Nie mogę pokazać się w domu ze łzami w oczach, bo ojciec nasłał by na bruneta żołnierzy. W końcu córeczki tatusia nie wolno krzywdzić, a ten zaufany to zrobił. Bardzo cierpiałam przez to co Luke mi powiedział, zawsze się kłóciliśmy o szperanie w rzeczach pana Clearwatera, ale nigdy nie tak jak dzisiaj. Nie mogę przekreślić tej przyjaźni od tak, ona trwa od dziesięciu lat. Muszę mu wybaczyć, lecz nie teraz. Za jakiś czas, jak ochłonę.
Podjechałam pod ogromny ceglany dom, filary podpierały balkon, na którego barierkach znajdowały się różne marmurowe figurki. Do środka prowadziła ścieżka wytyczona między krzewami i kwiatami. Dalej były marmurowe schodki, które prowadziły na taras. Był tam mały wiklinowy stolik z kompletem foteli i sofy. Gdzie nie gdzie stały pokaźnych rozmiarów zielone rośliny. Niektóre z nich miały na sobie małe, różowe kwiatuszki. Podeszłam do kilkumetrowych ręcznie rzeźbionych drzwi i przekręciłam gałkę. Weszłam do środka i zaraz zdjęłam płaszcz, który zgarnęłam z samochodu. Powiesiłam go na wieszaku przy wejściu.
- Wróciłam!
- Zauważyłem córciu – usłyszałam wiecznie oschły głos ojca. – Co tam u Luke’a?
- Wszystko okay – odparłam z zaciśniętym gardłem. – Wiesz, ja już pójdę do siebie, nie spałam dobrze tej nocy. Pójdę się zdrzemnąć.
Bez czekania na odpowiedź taty wbiegłam do ciemnych dębowych schodach. Chwilię później byłam u siebie w pokoju. Był on zwykły. Drewniane ściany u dołu, w góry bordowa tapeta w kwiaty. Wszędzie walały się książki i ubrania. Podeszłam do szafeczki i zapaliłam świeczki, które się na niej znajdowały.
Co mam zrobić? Luke to mój przyjaciel, jeszcze nigdy się na nim nie zawiodłam. Zawsze mówił mi prawdę, więc po prostu powiedział to co o mnie sądzi. Nie wiedziałam, że tak o mnie myśli. Ja nigdy bym go w ten sposób nie obraziła. Po za tym nigdy nie poszłam z żadnym chłopakiem do łóżka, żeby nie było, z dziewczyną także.
Nagle usłyszałam pluskwę. Spodziewałam się kogo głos w niej usłyszę. Mimo wszestko odebrałam.
- Przepraszam, tak bardzo przepraszam. Nie chciałem cię zranić. Jesteś dla mnie najważniejsza i nie mam pojęcia czemu to powiedziałem. Wiem, że taka nie jesteś, wiem jak łatwo cię zranić. Mia, wybacz.
- Luke, nie chcę w tej chwili z tobą rozmawiać.
- Mała, no co ty? Co mam zrobić, żebyś mi wybaczyła? – Jestem pewna, że usłyszałam jak chłopak załkał.
- Daj czas, nie nalegaj.
- Dobrze, chcę ci tylko powiedzieć, że to co znalazłem dotyczy... – ponownie mu przerwałam.
- Luke! – wydarłam się. – Mam dość tego, że nie potrafisz uszanować mojego zdania i próśb! To nie jest trudne! Nie chcę na razie z tobą rozmawiać i nie drąż tego tematu, bo naprawdę skończysz z kulką w łbie.
Wściekła rozłączyłam się. Miałam dość tego człowieka, choć mimo wszystko bardzo żle czułam się z tym, że tak na niego naskoczyłam. Miałam ochotę czymś walnąć i rzeczywiście wzięłam do ręki kryształowy wazon i już miałam cisnąć nim w ścianę, gdy usłyszałam kobiecy głos.
- Mia, co ty robisz? Wszystko w porządku, usłyszłam krzyki, więc...
- Wynoś się stąd, Margaret – rzekłam do gosposi nawet nie zaszczycając jej spojrzeniem. Od dawna mam z nią na pieńku. Naprawdę nie lubię tej baby, wtrąca się w nie swoje sprawy i jest bezczelna. To tylko nędzna sprzątaczka, nie ma prawa wpychać tego swojego długiego nochala w moje życie.
- Ale panienko, dlaczego tak się zachowujesz? To nieprzystoi – strofowała mnie.
- Jakim prawem zwracasz mi uwagę? – warknęłam. – Jesteś nikim, co osiągnęłaś? Gówno, jesteś tylko sprzątaczką z wybujałym ego. Jeszcze raz wleziesz w życie mojej rodziny z butami to wyleję cię z roboty.
- Ciągle wyrzucasz mi to co stało się z twoją mamą panienko. To nie moja wina, przyrzekam.
- Wyjdź.
Margaret tylko westchnęła i wyszła z mojego pokoju cicho zamykając drzwi. Każdy kto jej nie zna nie potrafi zrozumieć mojej niechęci do tej hiszpanki. ,,W końcu to miła, starsza kobieta’’ cytując Luke’a. To ona spowodowała, że moja matka została zamordowana, to ona zesłała na nią żołnierzy. Ojciec nie chciał mi uwierzyć, powiedział że to głupota mojej rodzicielki zainicjowała jej śmierć. To nie prawda! Pamiętam jak podejrzewałam ojca i Margaret o romans. Sądziłam, że mama popełniła samobójstwo, dopiero po jakimś czasie, gdy dowiedziałam się, że zginęła wraz z matką Luke’a uświadomiłam sobie co chciały zrobić. Chciały opuścić kopułę. Obawiam się, że Luke też będzie chciał to zrobić, a przecież wszystko robimy razem. Co za tym idzie? Nie tylko brunet opuści to miejsce. W końcu tradycji musi stać się zadość. Nawet jeśli jeszcze raz tak mnie zrani to i tak się przyjaźnimy, więc oboje trzymamy się razem.

 Tak chciał Bóg, tak chciał los, tak chcieliśmy my. 

piątek, 20 marca 2015

Prolog

Świat jest inny niż kiedyś, lepszy czy gorszy, sama nie wiem. Wielka Wojna zmieniła ludzi, otoczenie. Większość gatunków zwierząt wyginęła, niejeden człowiek zmarł z wycieńczenia lub z powodu chorób, które zaczęły się w tamtym okresie rozwijać. Ale teraz wszyscy są zdrowi. Kliniki nie są tak naprawdę potrzebne, dlatego też większość zostało zamkniętych. Na wszystko są szczepionki, a jeśli ktoś mimo to zachoruje, zostaje przetransportowany do Marfuse. To mała, zrobiona przez amerykańskich żołnierzy wyspa. Znajduje się na niej szpital psychiatryczny. Nikt zdrowy, oprócz doktorów, nie może tam dotrzeć. Między innymi dlatego chcę zostać lekarzem – żeby zobaczyć ten legendarny skrawek lądu. Wielu próbowało zobaczyć Marfuse, ale spod kopuły nie jest łatwo się wydostać. Ba, chyba w ogóle się nie da, ale daje bezpieczeństwo. Chroni w razie ponownych konfliktów międzypaństwowych. Tylko rząd kraju wie, jak dokładnie działa nasza tarcza, obywatele nie mogą znać prawdy. Szczerze mówiąc, dopóki ta ,,przykrywka” mnie chroni, nie jestem chętna dowiedzieć się czegokolwiek o jej działaniu. Ale wróćmy do tego, co jest po WW – tak nazywamy Wielką Wojnę. Nie ma latających samochodów, ale są one bardzo dobre, wytrzymałe. Działają na światło, a że nasza ,,ochronka” tak jakby sama decyduje, jaka będzie pogoda, zawsze świeci słońce. Jeśli tylko byłaby ona inna, znaczyłoby to, że coś jest nie tak.
Ludzie po wojnie bardziej ufają władzom państwa. Czy to nas uchroni? Nie mam bladego pojęcia, ale ojciec Luke’a – mojego przyjaciela – twierdzi, że nie jest dobrze. Nie chce powiedzieć o co chodzi, bo dziennikarzom nie wolno niektórych rzeczy ujawniać. Luke namawia mnie, żebym pod nieobecność jego taty zaczęła wraz z nim przeglądać jego notatki i nagrania z wyjazdów służbowych. To chyba zły pomysł, bo tata Luke’a może zostać nawet zamknięty w więzieniu, jeśli tylko ktoś dowie się, że coś wiemy. A co będzie z nami? Też trafimy za kratki, czy może wylądujemy na krześle elektrycznym?
Nie chcę tego robić, bo się boję i w ogóle mnie to nie interesuje. Nasze mamy były ciekawe, co jest za kopułą. Skończyło się tak, że nim je dobrze poznaliśmy, umarły. Umarły? Zostały zamordowane przez władze państwowe. Nie będę powtarzać ich losu.
Nagle słyszę dźwięk dochodzący z pluskwy – tak nazywa się mały przedmiot mocowany przy ubraniach, który działa jak coś, co mój dziadek nazywa telefonem. Podobno ma ich kilka po swoich przodkach. Chciałabym je kiedyś zobaczyć. Dotykam opuszkiem palca dzwoniącą kuleczkę, by po chwili usłyszeć głos przyjaciela.
– Mia, chodź do mnie natychmiast! – wykrzyknął.
– Spokojnie, coś się stało?
– Chodź! Muszę ci coś pokazać.
– Luke, co ty zrobiłeś? – Zaczynam się obawiać.
– Mia, skarbie, chodź.
– Gdybym tylko cię nie lubiła...
– Kochasz mnie. – Udawał, że ze mną flirtuje.
– No oczywiście, zresztą ty mnie też, kocie. – Cmoknęłam.
– Chodź do mnie, mała.
Na tym nasza rozmowa się kończy. Oboje nie jesteśmy skłonni się żegnać, przecież zaraz się spotkamy. Ciekawe, co ten chłopak znów wymyślił.

Jestem już u Luke’a pod domem. Witam się z jego sąsiadką i ruszam do drzwi budynku. Nie muszę nawet pukać, Clearwater otwiera mi ogromne, misternie zdobione wrota, nim się zatrzymać.
– Mia, wszedłem do gabinetu ojca – oznajmia, a mi uginają się nogi.


Witam Was w pierwszej części mojego opowiadania. Mam nadzieję, że opowiadanie spodoba się Wam i będziecie do niego powracać.
Całuski,
Tori xx.